Bo dzielnie na koniu tatarskim człek zwijał,
I wódkę z manierki kozackiej zapijał;
Na ostro kochano Ojczyznę, nie płazem; 60
Broń tylko składano z żywotem zarazem.
Pamiętam jak dzisiaj: ot, w naszych tu górach,
Staliśmy za Sanem puławskim obozem,
Moskale na Słonnem[1] pokryli się w dziurach, 64
Ja patrzę, aż jedzie ktoś ku nam wąwozem.
Był, panie, to szlachcic z pobliskiej dziedziny
Zsiadł z konia, i prosił hetmana na chrzciny.
Puławski go szczerze, jak brata, powitał, 68
„Cóż, synek? czy... dziewka?“ z uśmiechem zapytał.
— „Nadzieja Ojczyzny, syn, Mości Hetmanie!
Ksiądz czeka na kumy, na gościa śniadanie.“ —
„Więc służę, bo z bracią pokumać się godzi, 72
A mogę dom zacny nawiedzić bez szkody;
W obozie spokojnie, opadły z gór wody,
I, najmniej do jutra, nikt Sanu nie zbrodzi.“
I rzekł mi: „Czechowski! no, siadaj i Wasze! 76
A weźmiem go przy chrzcie na krzywe pałasze;[2]
To będzie tam z niego chłopaczek czej[3] dziarski,
Gdy do chrztu go trzymał Konfederat barski.“
I kazał dać konia: — a konia miał turka, 80
A szablę demeszkę[4], a człeka Mazurka.
Chce siadać, mosanie! a basza się zżyma:
Mazurek go głaszcze, i syka, i trzyma,
Lecz ani weź, panie! mój rumak się dąsa, 84
I skacze, i forka[5], i wierzga, i kąsa.