Dopieroż Barszczanin[1] przy kitce i z szablą?
Ot, było to jakoś uczciwie, a djablo!
Nasz szlachcic toż samo niezgorzej wystąpił, 116
Somsiadów pospraszał, i sreber nie skąpił, —
Nie było tam wiele wymysłów... cekaty[2]...
Bo było na łyżce i było za łyżką,
A wino na piękne trąciło już myszką[3]. 120
Szedł kielich kolejno, — a mówią: przy winie
I miłej drużynie, czas jakoś to płynie;
Więc dalej i wieczór. Pod koniec już stoła,
Ja patrzę, a szlachcic ciągnie apostoła[4]. 124
Ba! leje, — butelka... i druga bezmała,
Niech żyje Puławski! Krew we mnie zawrzała,
Bo razem na wiwat z moździerzy wypalą;
Wtem patrzę, aż we drzwi... kozacy się walą. 128
Ou! kręto, mospanie! — strach, popłoch dokoła!
„A, wam hultaje!!“ — Puławski zawoła,[5]
I odwiódł pistolet i chwycił za szable —
„Wszak masz mnie już przecie? kozacze, czy djable! 132
Lecz jam tu w gościnie, — a kto się z was ruszy,
Przed końcem obiadu, nie zbawi tem duszy!
Nie zbawi, powiadam!!“ I nabiegł krwią cały,
Aż nogi ze strachu pod czernią zadrżały. 136
I cisnął im kiesę: „Tu na-m ci kozacze!
Kto bierze Puławskich, nad dolą nie płacze.“
I usiadł, i gości solennie przeprosił,
I zdrowie dziecięcia i matki ogłosił. 140
Nalano — podano — „Do ciebie kozacze!
Nie czynem, to winem przynajmniej uraczę;
A wypij go duszkiem! bo dziecię zapłacze.“