bienie z mistrzowskiej płynęło dłoni, przecie naśladownictwo poznawano odrazu... Nic nam Pieśni Janusza nie zastąpiło, nic ich nie przewyższyło. Pol sam miał tylko jedną taką wiosnę natchnienia w życiu, jeden jedyny rok wojny i nadziei i wolności.
Dziś lepiej rozumiemy i oceniamy zasługę Pola. Rewolucja roku 1831-go nie zdobyła się na własną pieśń bojową. Warszawianka była surogatem obcym — Delavigne nie mógł przecie stworzyć nam polskiej Marsyljanki; ale co boleśniejsza: żaden z poetów, patrzących na dni promienne po nocy listopadowej, nie wydobył z lutni swej tak przejmującego dźwięku, iżby mu naród cały dreszczem uniesienia odwtórzył. Wszak Suchodolskiego i innych śpiewki nie dorastały ani wysokości, ani grozy chwili przełomowej... I trwała bohaterska walka bez bohaterskiej pieśni; a przecież świetne chwile wojny narodowej zasługiwały na to, aby z pobojowisk Grochowa i Wawru na skrzydłach wielkiego natchnienia ulecieć ku potomności.
Otóż jeden, jedyny Pol uratował wtedy honor poezji narodowej Pieśniami Janusza. To jego wielka, niezaprzeczona, niepożyta zasługa; z całej puścizny poetyckiej ta Pieśń o roku 1831-m wyszła nietknięta, czysta, nieskalana żadnym uwłaczającym sądem. Wojna narodowa owiała ją swem wielkiem, rzeźwiącem tchnieniem: z pogromu dziejowego ta pieśń uszła cało, tłum ludzi obiegła, by krzepić wiarę i budzić nadzieję.
Nastały po Pieśniach Janusza dla narodu lata szare, obumarłe, bezwładne po wysiłku krwawym.