Strona:Wincenty Pol - Pieśni Janusza.djvu/28

Ta strona została przepisana.

Te kraje radbym myślami powitał,
Gdziem rzadko płakał, a nigdy nie zgrzytał,
Kraje dzieciństwa...

Pol wracał stale do wspomnień najwcześniejszych, a gdy bieg życia niósł z sobą, że raz po razu spotykał typowe postaci starców, będących żywą kroniką lat ostatnich wolnej Rzpltej, poeta lgnął ku nim sercem, przykładał ucho do piersi, bijących dawnem tętnem gorącem, niejedną chwilę przeżywał górnie, jako przodkowie niegdyś całe życie.
Rodzaj umysłu jego był nie tyle twórczy co odtwórczy, zależny bardzo od otoczenia, z ludzi czerpiący. Im dalej w lata po r. 1831, tem mniej mogła mu dać jałowa i beznadziejnie smutna rzeczywistość. Natomiast przeszłość wnęcała się do duszy jego głosem zrozumiałym i wabiącym do czynu: głosem konfederacji barskiej, legjonów, ruchawek narodowych. Od dziecka słuchał do zapamiętania się starców, przyswajał sobie ich mowę prostą, czasem rubaszną, niezawsze okrągłą i ogładzoną, ale jędrną, kipiącą życiem, jak fala górskiego potoku.
Wraz z tą mową wsiąkał weń cały świat wyobrażeń starodawnych, sympatyj i antypatyj, świat myśli ubogi, ciasny, ale własny. Literackich wpływów tak jakby nie zaznał; byronizm ledwie go musnął swem czarnem skrzydłem (Belwederczyk), żadnej gorączki naśladownictwa nie przebył, odrazu, za przewodem starców wszedł na twardy grunt narodowych szlaków, do których inni poeci dopiero po latach z obłędnych dróg nawracali. Kto mu zarzuca, że z czasem jednostronnie i niekrytycznie rozmiłował się w schyłku XVIII wieku, ten chyba nie pamięta, że naród cały krzepił się wtedy bliższą i dalszą przeszłością. Poeci