Strona:Wincenty Pol - Pieśni Janusza.djvu/29

Ta strona została przepisana.

nasi i powieściopisarze wyczuwali wtedy instynktem to łaknienie ogółu i karmili go, każdy po swojemu: to Panem Tadeuszem, to Pamiątkami Soplicy, to Beniowskim, lub Wernyhorą, to Kontuszowemi Pogadankami lub pseudopamiętnikami Rogowskiego i t. d.
Powszechnie odczuwano w latach 1830-1840, że ma się pod koniec szlachetczyźnie, i zanim do grobu zstąpić miała, łowiono chciwie, bądź z patrjotycznych, bądź z estetycznych tylko, lub wreszcie antykwarycznych pobudek, łowiono tęsknym wzrokiem: stroje, miny, gesta, mowę znikających z każdym rokiem ostatnich wojskich, podkomorzych, cześników, konfederatów, legjonistów. Ową powszechną tesknotę za przeszłością barwną, rojną, huczną, burzliwą, pełną winy i wina, ale pełną też animuszu rycerskiego, a nie tak znowu całkiem z cnót obraną, jakby się zacietrzewionej krytyce wydawało — oddał niezrównanie, gienjalnie, któż? — właśnie Słowacki:

A choćby i znów powstał lud z rozpaczy,
Któż Polskę taką, jak była, zobaczy?
Czy jaki rycerz, ścięty od zawoja,
Na zmartwychwstałą powie: Matka moja!?
Czy jaki z grobu wywołany miecznik
Pozna ten blady, dzisiejszy słonecznik,
Co za nowości gwiazdą się obraca?
A gdzież są dzisiaj te pany w żupanie,
U których w sercu cnót na króla stanie?

Pol, z natury uczuciowy, zatęsknił do przeszłości i w niej szukał uzdrawiającego kordjału. Los zdarzył, że poznał starców, rozmiłowanych w ostatnich latach wolnej Rzpltej, a umiejących silnem i pięknem słowem mówić o przeszłości poprostu, bez mędrkowania i bez żółci. — Było między nimi a Polem wielkie powinowactwo du-