Strona:Wincenty Pol - Pieśni Janusza.djvu/30

Ta strona została przepisana.

chowe; tylko w takich gawędach z Winnickim, Krasickim, Morelowskim i tylu innymi czuł się Pol dobrze. Rozumem ich nie przewyższał; sam o rozumie swym niewiele trzymał, twierdząc, że dopiero Józef Kremer, „jaki taki ład w głowie jego zaprowadził“; wyobraźni też tęczowej, olśniewającej nie posiadał; ale miał pamięć olbrzymią, w której gromadził światy całe opowiadań i gawęd staropolskich i miał silne, gorące uczucie, którem ogrzewał drugich. Nieprzeparty miał być urok jego osoby i rozmowy. Otóż to uczucie jego nie mogąc czerpać li tylko z świata własnych udręczeń duchowych, lub z świata rojeń fantastycznych, szukało pobudek nie w sobie samym, bo wielka prostota i większa jeszcze skromność nie pozwalały mu drugich zaprzątać swoją osobą — ani też pobudek twórczych nie szukało na księżycu i gwiazdach, ale na ukochanej ziemi rodzinnej, w jej życiu, w jej przeszłości.
Świeżość pochodzenia polskiego sprawiła, że szczep przyswojony przyjął się na starym pniu tradycyj polskich i z nich przedewszystkiem, a potem nawet z nich wyłącznie, ciągnął soki ożywcze. Była w tem — rzekłbym — poniekąd konieczność psychiczna. Organizacja jego umysłowa i duchowa żyła poprostu tradycją od lat najmłodszych. Chcieć go z niej wyzuć, lub od niej odciąć, znaczyłoby to chcieć zrobić z Pola artystę-estetę, którym on nigdy nie był i być nie mógł. Czuł on wybornie, że w tej przeszłości tkwią pierwiastki jego siły twórczej. Nie miał filozoficznego ani uzdolnienia, ani wykształcenia, aby z przesłanek przeszłości i teraźniejszości snuć wnioski, jaką będzie przyszłość. Głowy Krasińskiego nie miał, ale uczuciem chyba mu dorównał. Uczucie zawiodło go na turnie,