Strona:Wincenty Rapacki - Król Husytów.djvu/100

Ta strona została przepisana.

Pobożni mieszczanie snują się po ulicach, wywodząc z oburzeniem na heretyków, gdy mniej prawowierni papieżnikom przymawiają.
Szewcy polscy, przejęci husytyzmem, rzucają się na szewców niemieckich, którzy przy papieżu stoją. Wszystkie cechy w ruchu. Największy i najsilniejszy cech białoskórników krzyczy, że tłuc będzie na miazgę heretyków, gdy znów cech piekarzy śpiewa pieśń na cześć Wiklefa, ułożoną przez Gałkę, przeciągając ulicami.
A wszystko to tłoczy się przed pałac biskupi, gdzie ucztują posłowie.
Korybut, niepoznany przez nikogo, okryty kapturem stanął na schodach sąsiedniego domu aby lepiej widzieć i słyszeć co się dzieje w tumulcie. Tumult, powściągany przez łuczników którzy mu zagrodzili drzwi do pałacu, odgrażał się srodze, gdy inni znów nie mogli się dość nachwalić królewskiego rozkazu.
— Zacny nasz pasterz — wołała partya husytów. — Ten rozumie jak ugościć braci Czechów.Wiwat! niech nam żyje!
— Niech przepadnie ten, co daje u siebie przytułek heretykom!
— A cicho, zgrajo głupia! — zagrzmiał głos potężny rycerza choć nie dużego wzrostu ale sierdzistego, który tylko co nadszedł w towarzystwie kilku przedniejszej szlachty.