Strona:Wincenty Rapacki - Król Husytów.djvu/101

Ta strona została przepisana.

— Pan Siestrzeniec! Pan Siestrzeniec! Wiwat pan Kornicz Siestrzeniec.
— Cicho tak wy, papieżnicy, jak i przyjaciele husytów. Rozejść się do domów. Nie waszemi głowami mierzyć będziecie wielkie sprawy. Na nic tu wasze krzyki. Pilnować warsztatów. Inni tu za was radzić i myśleć będą. I czegóż wy wrzeszczycie, zgrajo głupia? Wiecież, czego chcą ci posłowie? Chcą ofiarować koronę czeską naszemu królowi. Król Władysław zanim ją przyjmie, musi się naradzić z narodem. A wiecie co naród powie?
— Co powie? co powie? — krzyczano na wszystkie strony.
— Naród powie: Weź królu koronę czeską.
— Nieprawda! Nieprawda! Naród tego nie powie, bo heretykom nie może panować król chrześciański.
— Głupiś mospanie, barchanniku Schundenberger. Tu nie o wiarę chodzi. Wolno być husytą albo nie. Każda wiara jest dobrą, gdy dobre z niej uczynki płyną. My się chcemy połączyć z Czechami, bo Czechy to naród dzielny i mądry i nienawidzi Niemców, tak jak i my... a gdy się z niemi połączym, będziemy Niemcom straszni.
— Hura na Niemców!
— Cicho! Nie ci Niemcy, co między nami siedzą i chleb nasz jedzą, pracując dla naszego