Strona:Wincenty Rapacki - Król Husytów.djvu/156

Ta strona została przepisana.

nieniem palca prowadzi swoich żelaznych wojowników. On nie zniesie nad sobą młodego,, niedoświadczonego wodza, on nie zechce podzielić się władzą z nikim.
— Przekleństwo! Przekleństwo!
Zerwał się, jak lew osaczony w klatce i mimo czujnej opieki dwóch husyckich mnichów i lekarza, rozwarł szeroko okno. Napływ świeżego, jesiennego powietrza, orzeźwił go. Popatrzył na snujące się gnuśnie tłumy, które jakby wyczekiwały hasła, aby ruszyć w bój.
Patrzał tak długo w ten gwar. Nareszcie coś się w nim zakłębiło, przyleciał jeździec jeden, drugi. Potem okrzyk: „Żiżka! Żiżka“!
— Co? jak?
— Zabity! Zginął pod Przybysławiem.
— Żyżka nie żyje!
Uderzono w dzwony.
Oto rajcy spieszą na ratusz. Na ich czele idzie Pytel, sukiennik, twórca Taboru.
Wieść lata z ust do ust.
Pod Przybysławiem padł obrońca Husytów.
Padł nie od ran, ale z zarazy, która wówczas straszliwie grasowała w obozie.
— Co będzie?
Na spienionym koniu przypada Jędrzej z Pardubic, niesie rajcom orędzie z obozu. Koń padł pod nim. Pospólstwo go otacza. Chciałoby z gardła wyrwać mu wieści, jakie niesie,boć