Strona:Wincenty Rapacki - Król Husytów.djvu/159

Ta strona została przepisana.

Zdumiał. Patrzał niedowierzająco na te tłumy, które go niosły w tryumfie na stolicę Wacławów.
Była to najpiękniejsza dlań chwila.
Marzenie tak długo pieszczone w duszy spełniło się i w takiej właśnie chwili.
Pobiegł myślą do swej ukochanej, a potem do starca Żelaznej Głowy. Oh, jakże chciałby ich mieć przy sobie.
Zapragnął się modlić.
Uklęknął, ale modlitwa, której go matka nauczyła, nie szła mu z duszy. Plątały się myśli i słowa z husyckiego katechizmu, które mu mnichy czasu choroby w głowę kładli.

Zerwał się z klęczek, siadł i ukrywszy głowę w dłoniach, zamyślił się głęboko.
Po chwili powstał i począł mierzyć komnatę szerokim krokiem.
— Ha, rozpoczynam nowe życie. Mam-że tamto rzucić od siebie jak przenoszony łachman? Tak trzeba. Jestem królem. Tamten Zygmunt Korybut, biedny, wydziedziczony syn Dymitra, umarł. Tu staje nowy. Wszystkich wspomnień złotej młodości, wiary, tego wszystkiego, co serce tak błogo w swoich zakątkach chowa, wyrzec się trzeba... i modlić się po husycku trzeba!..Modlić się po husycku ha! ha! ha! — Zaśmiał się gorzko. — I kogóż to ja oszukać pragnę? Więc tam jutro w kościele modlić się będą po husy-