Strona:Wincenty Rapacki - Król Husytów.djvu/182

Ta strona została przepisana.

sobą zastępy rozbójnicze. Śmierć i pożogę siejesz wraz z niemi i Ty dobro pragniesz działać na ziemi? Na zgliszczach pożogi, na stosach trupów, cóż się urodzić może?...
— Urodzi się nowa siła, która oczyści świat...
— I zrodzi zdrajców, krzywoprzysiężców, łupieżców! Oh, jakże mi Was żal!
— Nie żałujcie, a raczej błogosławcie moim czynom...
— Nie — ja Wam błogosławić nie będę.Jak podeptaliście wiarę swoją, tak dalej będziecie deptać wszystko, co czcić należy.
— Więc was żegnam. Nadchodzą czasy, których wy już pojąć niezdolni.
Wyszedł i zatrzasnął drzwi swego losu. Zastanowił się jeszcze po za temi drzwiami celi, jak gdyby niewidzialna ręka go powstrzymała, postąpił ku drzwiom, uczynił ruch, jak gdyby je otworzyć pragnął, gdy rozległ się odgłos trąbki długi, smutny i popłynął przez wzgórza, jary i lasy i odbił się gdzieś daleko u wrót Wawelskiego grodu. Wtedy się wstrząsnął, pobiegł z góry i złączył z oddziałem zbrojnym.
Starzec popatrzał przez otwarte okno swojej celi i widział, jak hufiec rozszalałej szlachty popędził z nim w górę Wisły, którą zachodzące słońce ubrało w krwawą wstęgę, otarł łzę rękawem habitu i wyszeptał: