niedużego wzrostu człowiek, Siestrzeniec Będziński.
Sprawa husycka ma w nich gorliwych popleczników.
— Czas już — woła Spytek — zrzucić z siebie jarzmo i ułudy. Nieopatrzym się, jak urosną w potęgę straszną.
— I Grodziszcze ci odbiorą — rzucił szyderczo Dziersław.
— Grodziszcze moje. Wprzódy ich popiekę jak wieprzy, nim jeden snopek dam sobie wydrzeć. Albo to i twoja sprawa z Nową Wsią ujdzie ci tak na sucho.
Pokraśniał Dziersław, ale milczał.
Wywlekacie spory błahe — odezwał się grubym głosem Włodko. — Same one z siebie upaść muszą, gdy gorąco ręce do sprawy przyłożym. Klechów wygnać. Biblią, jak statutem, walić ich po łbach. Dosyć nam ćwieków wbijali w głowę. Postów dosyć, podatków i ofiar dosyć.
— Hajże na obrok duchowny! — wrzasnął Siestrzeniec, zatarłszy ręce.
— Fortunę Korniczów pożarli całą. Ojciec uwiedzion ich namowy, zagrożon piekłem, dwa klasztory im zbudował, a dziś syn... ot! poklepał się po chudym brzuchu.
— A czy wy wiecie, ile tam skarbów Melsztyńskich leży w tych skrzyniach.
Strona:Wincenty Rapacki - Król Husytów.djvu/37
Ta strona została przepisana.