Zresztą, osądźcie sami. — Kilka lat temu na pewnej wystawie obrazów tłum głupców cisnął się do płótna, wygładzonego, wypolerowanego, wylakierowanego — niby okaz galanteryjny. Była to krańcowa negacja sztuki… W tem mikroskopowem malowidle widziało się latające muchy! Zostałem pociągnięty ku temu potwornemu okazowi, jak wszyscy, jednak wstyd mi było tej szczególnej słabości — był to bowiem objaw nieprzepartego pociągu do obrzydliwości. — Wreszcie zdałem sobie sprawę, że ciągnęło mię tu bezwiednie filozoficzne zaciekawienie — natarczywa chęć przekonania się, jakie mogło być moralne oblicze człowieka, który był w stanie spłodzić równie występną ekstrawagancję. Zakładałem się sam z sobą, że musiał to być z gruntu zły człowiek. Postarałem się o informacje i doznałem zadowolenia, stwierdzając, że potwór ten wstawał regularnie o świcie, że wyeksploatował oszukańczo i doprowadził do nędzy własną posługaczkę — i że pił tylko mleko.
Jeszcze jedna czy dwie opowieści — i przejdziemy do wniosków.
Pewnego dnia zatrzymało mię na chodniku wielkie zbiegowisko ludzkie. Udało mi się zajrzeć między głowy gapiów, i oczom moim przedstawiło się osobliwe widowisko. Jakiś człowiek leżał na-