długo po różnych krajach. A Hiszpan mój miał talent tak niezwykły, że mógł powiedzieć o sobie jak Orfeusz: „Jestem panem natury”.
Gdziekolwiek się zjawiał, targając swe struny i każąc im drżeć harmonijnie pod wielkim palcem władnej ręki, tłum ciągnął za nim. Gdy się posiada taki talent, nie umiera się z głodu. Ludzie szli za nim jak za Chrystusem. Czy podobna odmówić obiadu i gościny człowiekowi — genjuszowi, czarodziejowi, który umiał rozśpiewać w naszej duszy najpiękniejsze jej melodje — najbardziej skryte, najbardziej nieznane, najbardziej tajne? Zaręczano mi, że człowiek ten z instrumentu, wydającego jedynie urywane dźwięki, wydobywał swobodnie dźwięki ciągłe.
Paganini trzymał w swojem ręku kasę i rządy majątku spółkowego, czemu się nikt nie powinien dziwić. Kasa wędrowała po osobie administratora; mieściła się to na górze, to na dole — dziś w butach, jutro za podszewką ubrania. Gdy gitarzysta, który — wyznajmy to — miał silny pociąg do trunków, pytał, jak stoją finanse, Paganini odpowiadał, że niema nic, albo prawie nic — bo Paganini był jak starcy, którzy zawsze się obawiają, że zbraknie. Hiszpan wierzył, albo udawał, że wierzy, i z oczami utkwionemi w dal drogi targał i męczył swą nierozłączną towarzyszkę. Paganini szedł po drugiej stronie drogi. Taki był cichy układ wza-
Strona:Wino i haszysz. (Sztuczne raje). Analekta z pism poety.djvu/024
Ta strona została uwierzytelniona.