jemny — by sobie nie przeszkadzać. W ten sposób każdy ćwiczył się i pracował, idąc. Po przybyciu do miejscowości, która zdawała się przedstawiać jakie takie widoki na godziwe pobory, jeden grał którąś ze swych kompozycji, drugi zaś obok niego improwizował warjację — wtór, podkład. Ile rozkoszy i poezji było w tem życiu trubadurów — wie tylko sam Pan Bóg.
Rozstali się nie wiadomo dlaczego.
Hiszpan wędrował sam jeden. Pewnego wieczora przybywa do małej mieściny jurajskiej, każe rozlepić afisze, zapowiadając koncert w sali merostwa. Koncert to on — gitara — i nic więcej. Dał się poznać, brzdąkając w jednej z kawiarń; w mieście znalazło się parę muzykalnych osób, które zaciekawił ten niezwykły talent. Koniec końców zebrało się dużo osób.
Mój Hiszpan wykopał w jakimś kącie miasta, koło cmentarza, innego Hiszpana — ziomka. Był to coś w rodzaju przedsiębiorcy pogrzebowego — właściwie kamieniarz od nagrobków. Jak wszyscy poświęcający się zawodom grzebalnym — ten także lubił pić. To też butelka i wspólna ojczyzna zaprowadziły ich daleko: muzyk nie rozłączał się z kamieniarzem.
W sam dzień koncertu, gdy się zbliżała jego godzina, byli znów razem — ale gdzie? Tu właśnie był sęk! Przetrząśnięto wszystkie szynkownie
Strona:Wino i haszysz. (Sztuczne raje). Analekta z pism poety.djvu/025
Ta strona została uwierzytelniona.