w mieście, wszystkie kawiarnie. — Wreszcie odnaleziono ich w jakiejś niewysłowionej spelunce — gruntownie pijanych obu.
Następują sceny w guście Kean’a i Fryderyki. Koniec końców koncertant zgadza się iść grać — ale nagle przychodzi mu idea: „Będziesz grał razem ze mną!” — mówi do przyjaciela. Ten odmawia; posiadał wprawdzie skrzypki, lecz grał jak najostatniejszy rzempoła.
— „Będziesz grał, albo ja nie gram!...”
Żadne zaklęcia ani argumenty nie były w stanie go wzruszyć — trzeba było ustąpić!
Oto zjawiają się obaj na estradzie w obliczu całej elity miasta.
— „Przynieście wina!” — mówi gitarzysta.
Aranżer pogrzebowy, znany w całem mieście, ale co prawda nie ze strony muzykalnej, był nadto pijany, aby się miał żenować. Gdy przyniesiono wino, ktoby tam miał cierpliwość na odkorkowywanie butelek?! Nicponie gilotynują je uderzeniem noża, niby ludzie, którym brak dobrych manjer. — Łatwo sobie wystawić, jaki efekt wywarła ta scena na wystrojoną po niedzielnemu prowincję! Damy opuszczają salę, i wiele zgorszonych osób czyni manifestacyjnie to samo, jakby chcąc wyrazić swe oburzenie na zachowanie się tych pijaków, wyglądających na pół-warjatów.
Strona:Wino i haszysz. (Sztuczne raje). Analekta z pism poety.djvu/026
Ta strona została uwierzytelniona.