Strona:Wino i haszysz. (Sztuczne raje). Analekta z pism poety.djvu/079

Ta strona została uwierzytelniona.

szysz rozlewa się wówczas na cały świat, niby werniks, czy polewa magiczna — zabarwia go jakąś solennością, prześwieca całą jego głębię. Koronkowe pejzaże, odległe horyzonty, perspektywy miast, ubielonych śmiertelną bladością burzy, albo zalanych zgęszczonym żarem słońc zachodzących — głębie przestrzeni, będące alegorjami głębi czasu – taniec, giest czy deklamacja aktorów, jeśliśmy trafili do teatru,– pierwsze lepsze zdanie, jeśli wzrok padł na książkę, — wszystko wreszcie — całość istnienia staje przed nami w nowej, nie podejrzewanej dotychczas sławie. Nawet gramatyka — sucha gramatyka staje się jakiemś wywoławczem czarodziejstwem; wyrazy wstają do życia, przybrawszy na się ciało i kości; rzeczownik w swym majestacie rzeczowym; przymiotnik, jako strój przejrzysty, ubierający go i wzmagający barwy, niby polewa; i słowo — anioł ruchu, nadający bieg zdaniu. Muzyka, ta druga mowa, ukochana od próżniaków i ludzi głębokich, szukających wytchnienia w różnorodności zajęć, mówi nam o nas samych — opowiada nam poemat naszego życia: przenika ona w nas — my zaś roztapiamy się w niej. Przemawia ona naszą namiętnością nie w sposób nieokreślony i niezdecydowany, jak to czyni w owe rozproszone wieczory— w dni operowe — ale w sposób ścisły — pozytywny, gdzie ruch rytmu znaczy pewien odruch naszej duszy, każda nuta przeistacza się w wyraz, zaś ca-