w tej atmosferze, w której myśl drzemiącą kołyszą wrażenia cieplarniane.
Muślin spływa obficie od okien i łoża — opada w śnieżnych kaskadach. Na łożu tem spoczywa Bóstwo — królowa marzeń. Ale jak się tu znalazła? Kto ją tu przywiódł? Jaka moc czarodziejska wprowadziła ją na ten tron marzeń i rozkoszy? Mniejsza o to! Jest — poznaję ją! Tak, to jej oczy, których płomień przenika mroki — te subtelne i okrutne gwiazdy prześwietlające; poznaję je po strasznej psotności. Przyciągają, biorą w jasyr — pożerają wzrok niebacznego, który w nie spojrzy. Badałem je często — te gwiazdy czarne, które narzucają duszy zaciekawienie i podziw.
Jakiemu przyjaznemu duchowi zawdzięczam, żem oto otoczon tajemnicą, milczeniem, spokojem i wonią? 0, błogości niewzruszona! To co zwykle nazywamy życiem, nawet w jego najszczęśliwszych wylaniach jakże jest pospolite w porównaniu z tem czystem życiem, którego zaznaję w tej chwili i które smakuję minuta za minutą, sekunda za sekundą!
Nie, nie ma już minut, nie ma sekund! Czas zniknął; to Wieczność panuje – wieczność rozkoszy!...
Nagle uderzenie — przeraźliwe, ciężkie – rozległo się u drzwi, i jak w snach piekielnych — zdało mi się, żem otrzymał cios motyką w żołądek.