tyczna nienawiść do tego człowieka. — Hej! Hej! — zawołałem na niego, aby wszedł na górę. Jednak myślałem nie bez pewnej uciechy, że, ponieważ pokój mój był na szóstem piętrze, schody zaś bardzo wąskie, niełatwo mu przyjdzie dostać się na górę, i że nieraz zawadzi on tu i ówdzie po drodze kantami swego kruchego towaru.
Wreszcie zjawił się. — Przejrzałem skrupulatnie wszystkie jego szkła i zawołałem: „Jakto? Nie masz pan szyb kolorowych? — szyb różowych, czerwonych, niebieskich — szyb magicznych, szyb rajskich? Jesteś pan bez wstydu! Śmiesz włóczyć się po ubogich dzielnicach i nie masz nawet szyb, przez które by świat wydał się piękniejszym!“... I, nie dając mu czasu na opamiętanie się, wypchnąłem go na schody, gdzie potknął się, zrzędząc gniewliwie.
Wychyliłem się z balkonu i, ująwszy wazon z kwiatami, gdy człowiek ów pokazał się w otworze bramy, puściłem prostopadle mój pocisk na tylny brzeg zawieszonej na jego plecach skrzyni. Uderzenie to obaliło go, tak że do szczętu potłukł plecami całe swe ubogie wędrowne mienie, które wydało z siebie brzęk donośny — niby kryształowego pałacu, strzaskanego przez piorun.
I pijany mym szałem, krzyknąłem doń z wściekłością: „Upiększać życie! Upiększać życie!“
Strona:Wino i haszysz. (Sztuczne raje). Analekta z pism poety.djvu/127
Ta strona została uwierzytelniona.