dawnej puszczy, słynącej z obfitości zwierzyny. Na polanach leśnych, tak zwanych „kujawach” pasły się niegdyś stada żubrów; w kniei miał swoje żerowisko tur — królewskie zwierzę i niedźwiedź „kłodził” sobie zimowe legowisko; jelenie, sarny i dziki stanowiły pospolitą zdobycz łowiecką. Czaiły się w puszczach bandy „ludzi swawolnych” — różnych zbiegów, łotrzyków i bandytów. Do puszczy dawni rycerze wyprawiali swych synów na łowy i przygody, gdyż była to najlepsza szkoła rycerska, przeszkolenie przed oczekującymi ich bitwami. Obecnie Rząd usiłuje doprowadzić wytrzebioną puszczę do dawnego stanu bogactwa leśnego.
W dalszym biegu Wisła przepływa koło Zakroczyma, Czerwińska, Wyszogrodu, Płocka i Dobrzynia, wzbogacona wodami Bzury. Są to miasta należące do grupy najstarszych w Polsce osad. Największym z nich jest Płock, leżący na wysokim brzegu, skąd
Z okien widać katedry poważne zarysy,
I wieży zegarowej.... A spacer za tumem
Pusty — wabi kasztanów szelestem i szumem...
W dole — Wisły gościniec. Na tratwach śpią flisy.
(W. Wolski)
Jeszcze Mieszko I założył tam jeden z dziewięciu fundowanych przez siebie kościołów, Bolesław zaś Wielki przemianował go na katedrę. Miasto tak się potem rozrosło, że książęta krakowscy częściej tu przebywali niż w stolicy, aż Płock uznany został za stolicę całego Mazowsza. Kazimierz Wielki wzniósł tu zamek obronny, opasał miasto murami i obdarzył szeregiem przywilejów.
Płock zaludnił się szybko i wzbogacił się. Wojny i epidemie podkopały jednak jego dobrobyt i znaczenie. Z zabytków świetnej przeszłości pozostały kościół św. Wojciecha z XIII w., Katedra z w. XII, i choć przebudowywana kilkakrotnie przechowująca pieczołowicie grobowce Władysława Hermana i Bolesława Krzywoustego. W nowych czasach miasto znacznie się rozbudowało i uprzemysłowiło. Na poważnym tle starożytnego grodu stolicy książąt mazowieckich razi wprost wzrok nowoczesne zabudowania ośrodka mariawitów, którzy się tu usadowili.
Naprzeciwko Płocka, za Wisłą rozbiegły się na wszystkie strony Kujawy, o których pisała Konopnicka:
— A pola idą w dalekość jakąś siną, w jakieś ogromne przezrocza coraz bledszych błękitów, w jakąś różaność zórz, niecących się i ugasających nad nimi, w jakąś perłowość tumanów zwiewających się rankiem i wieczorem aż tam, het, precz, gdzie na ostatnim zrębie widnokręgu czernieją bory szumiące mocną, niewypowiedzianą powieścią dawnych, dawnych czasów...