Strona:Wojciech Kętrzyński - O Mazurach.djvu/36

Ta strona została przepisana.

podźwignie się z grobu jakoby jaki Łazarz? Ja sądzę, że to nastąpi, a czas ten może niezbyt daleki!
Już tu i owdzie a szczególnie w miastach zauważyłem, że rzemieślnikom czuć się daje krzywda w szkołach i przez szkoły im wyrządzona; nieraz bowiem już słyszałem narzekania na szkoły i wychowanie w nich dzieci. Bólem i żalem przejąć się musi serce każdego ojca Mazura, skoro widzi, że dzieci, miasto kształcenia ducha i serca, tylko paplać się uczą obcym językiem, zapominając swego języka ojczystego, którym rodzice mówią, bo ojciec dobrze wié, że kto językiem rodziców pogardza, nareszcie i rodziców swoich wstydzić się będzie.
Inny objaw poczucia narodowego, którego sam byłem świadkiem, powinienem tu przytoczyć: zdarza się czasem, że Mazur „mądry może po szkodzie“ przyjąć nie chce kwitu po niemiecku wystawionego przez urzędnika, lecz domaga się takowego w polskim języku. Spór językowy, jak w Księstwie, tam jeszcze nie istnieje, dla tego téż urzędnik dziś jeszcze powolniejszy do koncesji i po długiém kłóceniu się kwit polski wystawia, lub skoro sam po polsku nie umie, porucza to znajomemu. Ja raz będąc w takiém położeniu, Mazurowi pochwał za energiczne domaganie się praw naturalnych nie szczędziłem.
Aczkolwiek Mazur wié i sam przyznaje, że po polsku mówi, to jednakowoż rzadko z ust jego usłyszysz że jest Polakiem, prędzéj ci odpowie, że jest Prusakiem; Polaków bowiem już dla religji nie lubi, dla nich żadnéj niema sympatji; żeby ta niechęć ciągle się utrzy-