mej działalności, zaskarżyła mnie i przed sądem i przed dyrektorem gimnazjum. Trzy miesiące przed złożeniem egzaminu dojrzałości zostałem wydalony z gimnazjum za antyniemiecką działalność, obarczony „wilczym paszportem“ zabraniającym mi wstępu do jakiegokolwiek gimnazjum w Niemczech i składania egzaminu. Dzięki zabiegom ś. p. Józefa Kościelskiego zdjęto ze mnie ten surowy werdykt. Był to cios straszny dla młodego chłopaka, który na swoje kształcenie i utrzymanie udzielaniem lekcji przeważnie sam zarabiał. Nie zapomnę nigdy „ojcowskich“ rad, których mi udzielał podczas pożegnalnej wizyty dyrektor gimnazjum Katowickiego ś. p. Müller: „Coś sobie chłopcze narobił“, powiada: „po co ci to potrzebne! Przy swych zdólnościach możesz się stać wśród Polaków wielkim człowiekiem, ale będziesz miał psie życie. Wróć do nas, wszystko się naprawi i będzie ci dobrze w życiu“. Nie wróciłem do nich, mimo bolesnych doświadczeń nigdy nie żałowałem tego postanowienia. Nastały czasy uniwersyteckie. W Berlinie wpadłem w koło młodzieży narodowej, — rozpoczęło się nowe życie. Upojony byłem ideałami narodowymi. Należałem do tajnych organizacji młodzieży, pokrywających siecią wszystkie uniwersytety na ziemiach polskich i tam za granicą, gdzie młodzież polska się uczyła. Pracowaliśmy wśród emigrantów, uczyliśmy ich dzieci czytania i pisania polskiego, wygłaszaliśmy odczyty w towarzystwach robotniczych. Taką samą działalność rozwijałem później we Wrocławiu, a podczas wakacji na Górnym Śląsku. Należałem wnet do najwyższych władz Ligi Narodowej, której zasługą jest, że na nowo wzbudziła w sercach polskich wiarę w naszą niepodległość, zwalczała trójlojalizm i wzmacniała poczucie niepodzielności i nieśmiertelności narodu polskiego. Policję pruską wciąż miałem na piętach, ścigała mnie jak psa.
Zbliżały się wybory do Reichstagu w 1903 r. Na Górnym Śląsku wówczas niepodzielnie panowała niemiecka partja cen-