rzekł do Marcina, podoba mi się bardzo, przypomina cośkolwiek pannę Kunegundę; chętniebym się z nią poznał“. Labuś ofiarował się go wprowadzić. Kandyd, wychowany w Niemczech, zapytał, jaka jest etykieta i jak traktuje się we Francyi królowe angielskie. „Zależy jak i gdzie, rzekł labuś; na prowincyi, prowadzi się je do gospody, w Paryżu uwielbia się je, jeżeli ładne, a po śmierci rzuca do kloaki. — Królowe do kloaki! rzekł Kandyd. — Nie inaczej, odpad Marcin;. ten pan ma słuszność; byłem w Paryżu, kiedy panna Monima[1] przeniosła się, jak to mówią, do lepszego świata; odmówiono jej tego, co ludzie tutejsi nazywają honorami pogrzebu, to znaczy prawa do gnicia na szpetnym cmentarzu razem ze wszystkimi dziadami całej dzielnicy. Pogrzebano ją całkiem osobno, gdzieś w rogu ulicy Burgundzkiej, co musiało jej sprawić niezmierną boleść, była to bowiem wielce szlachetnie myśląca osoba. — To bardzo nieuprzejmie, rzekł Kandyd. — Co pan chcesz, rzekł Marcin, tutejsi ludzie mają takie zapatrywania. Wyobraź sobie wszystkie możliwe sprzeczności, wszystkie przeciwieństwa, a znajdziesz je w rządzie, w trybunałach, w kościołach, w widowiskach tego osobliwego narodku. — Czy to prawda, że w Paryżu zawsze się śmieją? rzekł Kandyd. — Tak, odparł labuś, ale wściekając się równocześnie; tutaj bowiem wyrzekają na wszystko trzymając się za boki od śmiechu; ba, śmiejąc się, czynią rzeczy najbardziej haniebne.
— Kto jest, spytał Kandyd, ten gruby wieprz, co oto tak wymyślał na sztukę na której się spłakałem,
- ↑ Adryanna Lecouvreur, z którą Woltera łączyły węzły przyjaźni.