rozprawy, trochę polityki i dużo obmowy; mówiono nawet o nowych książkach. „Czy czytał kto z państwa, rzekł labuś, romans imć Gauchat[1], doktora teologii? — Owszem, odparł jeden z biesiadników, ale nie mogłem go dokończyć. Mnóstwo mamy niedorzecznych gryzmołów, ale wszystkie razem nie dają wyobrażenia o bredniach pana Gauchat, doktora teologii. Jestem tak przesycony bezmiarem ohydnych książek który zalewa nas codziennie, że wolałem zabrać się do poniterki przy faraonie. — A cóż powiecie na Mięszaniny archidyakona Trublet[2]? rzekł księżyk. — Och, rzekła pani de Parolignac, cóż za śmiertelna nuda! jak on bystro roztrząsa rzeczy wszystkiem wiadome! jak ciężko rozprawia o tem co nie jest warte ani lekkiej wzmianki! jak, bez cienia dowcipu, przywłaszcza sobie dowcip drugich! jak psuje wszystko co łupi z innych! coż za obrzydliwość, ale nie złapie mnie już więcej; wystarczy przeczytać parę stronic tego miłego archidyakona“.
Był przy stole człowiek uczony i pełen smaku, który potwierdzał wszystko co mówiła margrabina. Rozmowa zeszła na tragedye; dama zapytała, dlaczego istnieją tragedye, które grywa się niekiedy, a których niepodobna przeczytać. Znawca wytłómaczył jej bardzo zręcznie, że sztuka może budzić pewne zaciekawienie a nie posiadać żadnej wartości; wykazał, w zwięzłych słowach, że niedość jest powtórzyć jedną z owych pospolitych sytuacyi, które spotyka się w każdym romansie i które zawsze przykuwają widzów, ale że trzeba być oryginalnym bez dziwactwa,