z naiwności Kandyda; sierżant zaś trzecim hultajem, którego z łatwością można się będzie pozbyć.
Woląc nie udawać się pod opiekę trybunałów, Kandyd, oświecony radą przyjaciela, i zresztą wciąż dyszący niecierpliwością oglądania prawdziwej Kunegundy, ofiaruje sierżantowi trzy małe dyamenty, każdy wartości około trzech tysięcy pistolów. „Och, panie, rzekł stróż bezpieczeństwa, gdybyś nawet popełnił wszystkie możliwe zbrodnie, jesteś dla mnie najuczciwszym człowiekiem w świecie; trzy dyamenty! każdy po trzy tysiące pistolów! Panie! dałbym się zabić za pana, zamiast pana prowadzić do więzienia. Aresztują wszystkich cudzoziemców, ale zdaj się pan na mnie, mam brata w Dieppe, w Normandyi; doprowadzę tam panów, a jeżeli macie jeszcze jaki dyamencik na zbyciu, będzie miał o was pieczę jak o mnie samego.
— Dlaczegoż-to aresztują wszystkich cudzoziemców?“ spytał Kandyd. Labuś odpowiedział: „Dlatego, że jakiemuś włóczykijowi rodem z Atrebacyi[1] nagadano bredni: to popchnęło go do ojcobójstwa, nie takiego jak w 1610, w maju, ale jak w 1594[2] w grudniu; takiego, jakie, w różnych latach i miesiącach, popełniali i inni urwipołcie, którzy również nasłuchali się bredni“.
Zaczem, sierżant wytłumaczył o co chodzi. „Och! potwory! zawołał Kandyd; jakto! takie okropności w narodzie który bez przerwy tańczy i śpiewa? Corychlej trzeba nam opuścić ziemię, w której małpy drażnią tygrysów! W moim kraju widziałem niedź-