— A mógłbym zapytać, rzekł Kandyd, czy nie znajdujesz wielkiej przyjemności w czytaniu Horacego? — Są tam, rzekł Prokurant, maksymy, z których człowiek żyjący w świecie może wyciągnąć pewne korzyści, i, które, ściśnięte w jędrny rytm wiersza, łatwiej wbijają się w pamięć; ale mało mnie obchodzi jego podróż do Brindisi, i opis lichego obiadu, i ordynarna kłótnia między jakimś tam Pupilusem, którego słowa, jak mówi, pełne były plugastwa, a drugim, którego słowa pełne były octu[1]. Z najwyższym jeno wstrętem przebrnąłem przez jego grubijańskie wiersze przeciw starym babom i czarownicom; nie widzę też, co w tem jest tak pięknego, aby mówić swemu przyjacielowi Mecenasowi, że, skoro ów raczy go postawić w rzędzie poetów lirycznych, uderzy o gwiazdy wyniosłem czołem. Głupcy podziwiają wszystko u autora z reputacyą. Ja czytam jeno dla siebie; lubię jedynie to, co mnie trafia do smaku“. Kandyd, którego przyuczono o niczem nie sądzić z samego siebie, wielce zdumiewał się tem co słyszy; Marcinowi natomiast wydał się ten sposób myślenia wcale roztropny.
„Oho, widzę Cycerona, rzekł Kandyd; co się tyczy tego wielkiego człowieka, sądzę iż odczytywanie go nigdy pana nie znuży. — Bo też nie czytam go nigdy, odparł Wenecyanin. Co mnie obchodzi, czy on bronił Rabiryusza czy też Kluencyusza? Dość mam procesów które sam sądzę. Bardziej już odpowiadałyby mi jego dzieła filozoficzne; ale, skoro spo-
- ↑ Satyry, I, 7.