uczynków, zdarzało mu się spełnić niekiedy i dobry. Kradł z wściekłą zachłannością, a rozdawał hojnie; był nieustraszony w czynie, dość łatwy w obcowaniu, wyuzdany przy stole, wesoły gdy sobie podochocił, a zwłaszcza pełen szczerości. Zadig spodobał mu się bardzo; biesiada przeciągała się wśród ożywionej rozmowy; wreszcie, Arbogad rzekł: „Radzę ci się zaciągnąć pod moje znaki; nie pożałujesz tego. Zawód wcale niezły; możesz z czasem zostać tem czem ja jestem. — Wolno spytać, rzekł Zadig, od jak dawna uprawiasz pan to szlachetne rzemiosło? — Od najwcześniejszej młodości, odparł. Byłem sługą dosyć obrotnego Araba; położenie moje drażniło mnie niewymownie; patrzałem z rozpaczą, iż, na całej ziemi, należącej porówni do ludzi, los nie zabezpieczył mi mojej porcyi. Zwierzyłem troski swoje pewnemu staremu Arabowi, który rzekł: „Mój synu, nie rozpaczaj; było niegdyś ziarnko piasku, które żaliło się iż jest nieznanym atomem w pustyni; po upływie kilku lat stało się dyamentem i jest obecnie najpiękniejszą ozdobą korony króla Indyów“. Mowa ta zapadła mi w duszę; byłem ziarnkiem piasku, postanowiłem zostać dyamentem. Zacząłem od tego iż ukradłem dwa konie. Zwerbowałem sobie towarzyszy; osiągnąłem tyle iż mogłem łupić małe karawany. W ten sposób, stopniowo, zatarłem różnicę, jaka istniała zrazu między innymi ludźmi a mną. Miałem swoją cząstkę dóbr na ziemi, a nawet odszkodowanie to wypadło z lichwą; stałem się panem-rozbójnikiem. Nabyłem ten zamek zapomocą
Strona:Wolter - Powiastki filozoficzne 01.djvu/210
Ta strona została uwierzytelniona.