wraz ze służbą i z instrumentami. Przebiegłszy około stu pięćdziesięciu milionów mil, spotkali satelitów Jowisza. Dotarli na samego Jowisza, i zostali tam rok, w ciągu którego nauczyli się wielu bardzo pięknych sekretów. Sekrety te byłyby już w tej chwili pod prasą, gdyby nie panowie inkwizytorzy, którym niektóre twierdzenia wydały się nieco drażliwe. Co do mnie, czytałem rękopis w bibliotece znakomitego arcybiskupa z * * *, który, z uprzejmością i dobrocią zasługującą na wszelkie pochwały, pozwolił mi obejrzeć swoje książki. Toteż, przyrzekam mu długi artykuł w pierwszem wydaniu Moreriego[1], jakie ujrzy światło dzienne; nie przepomnę zwłaszcza jego dostojnych dziatek, które rokują tak wiele nadziei iż uwiecznią ród swego znamienitego ojca.
Ale wróćmy do naszych podróżnych. Opuściwszy Jowisza, przebyli przestrzeń około stu milionów mil i minęli planetę Mars, która, jak wiadomo, jest pięć razy mniejsza od naszej małej kulki. Ujrzeli dwa księżyce, które obsługują planetę, a które uszły bystrości wzroku naszych astronomów. Wiem dobrze, że ojciec Castel[2] rozpisze się, i nawet wcale dorzecznie, przeciw istnieniu tych księżyców; ale zdaję się na tych którzy rozumują zapomocą analogii. Ci dobrzy filozofowie wiedzą, jak trudno byłoby, aby Mars, który jest tak daleko od słońca, obszedł się mniejszą ilością księżyców niż conajmniej dwoma. Jakbądź się rzeczy mają, podróżnym naszym wydało się to wszystko tak drobne, iż lękali się że nie będą się mieli gdzie przespać; przeszli mimo, jak podró-