żny, który wzgardzi lichą karczemką wioskową i woli dobić do najbliższego miasteczka. Ale Syryjczyk i jego towarzysz pożałowali niebawem swego kroku. Wędrowali długo, nie spotykając nic. Wreszcie, ujrzeli małe światełko; była to ziemia: politowania godny widok dla ludzi przybywających z Jowisza. Mimo to, z obawy aby nie musieli żałować drugi raz, postanowili wylądować. Przeszli na ogon komety, a znalazłszy zorzę północną tuż tuż, usadowili się na niej, i spuścili na ziemię, na północnym brzegu morza bałtyckiego, dnia piątego lipca r. p. 1737, nowego stylu.
Wypocząwszy jakiś czas, zjedli na śniadanie dwie góry, które służba przyrządziła im dość smakowicie. Następnie, próbowali rozejrzeć się w nowej krainie. Zrazu, ruszyli z północy ku południowi. Zwyczajny krok mieszkańca Syryusza i jego ludzi wynosił około trzydziestu tysięcy stóp królewskich; karzełek z Saturna, liczący ledwie tysiąc sążni, człapał zdaleka zdyszany; na jeden krok tamtego, trzeba mu było robić dwanaście. Wyobraźcie sobie (jeżeli wolno uczynić takie porównanie) małego pinczerka, któryby biegł w tropy kapitana gwardyi króla pruskiego.
Idąc tak sobie dość żwawo, cudzoziemcy obeszli ziemię dokoła w trzydzieści sześć godzin; słońce, lub raczej ziemia, uskutecznia poprawdzie tę podróż w jeden dzień; ale trzeba mieć na względzie, iż