ten fawor; zawiązują mu oczy i każą uklęknąć. W tejże chwili, przejeżdza król Bułgarów, pyta o zbrodnię delinkwenta; że zaś był to król obdarzony niepospolitym geniuszem, zrozumiał, ze wszystkiego co usłyszał o Kandydzie, że młody ten metafizyk bardzo jest nieświadomy spraw tego świata; jakoż ułaskawił go, ze wspaniałomyślnością, którą będą wysławiać wszystkie dzienniki i po wszystkie wieki. Dzielny chirurg uleczył Kandyda w trzy tygodnie, zapomocą maści przepisanych przez Dioskorydesa. Miał już nieco skóry i mógł chodzić, kiedy król Bułgarów wydał bitwę królowi Abarów.
Nie można sobie wyobrazić nic równie pięknego, sprawnego, świetnego, równie dobrze wyćwiczonego jak obie armie. Trąby, piszczałki, oboje, bębny, armaty, tworzyły harmonię, jakiej nie słyszano ani w piekle. Zrazu, armaty obaliły po sześć tysięcy ludzi z każdej strony; następnie, strzelanina uprzątnęła z najlepszego ze światów dziewięć do dziesięciu tysięcy hultajów, którzy zanieczyszczali jego powierzchnię. Bagnet również uporał się z paroma tysiącami: wszystko razem mogło sięgać jakich trzydziestu tysięcy dusz. W czasie tych heroicznych jatek, Kandyd, który trząsł się jak szczery filozof, ukrył się jak mógł najtroskliwiej. Wreszcie, podczas gdy obaj królowie kazali śpiewać, każdy w swoim obozie, Te Deum, powziął