o drogi Panglossie! największy z filozofów, trzebaż bym patrzał na to jak dyndasz nie wiadomo zaco! o, drogi anababtysto, najlepszy z ludzi, trzebaż było byś utonął w porcie! o, panno Kunegundo! perło dziewic, trzebaż aby ci rozpruto żołądek!“
Wlókł się z miejsca kaźni, ledwo trzymając się na nogach, napomniany, oćwiczony, rozgrzeszony i pobłogosławiony, kiedy zbliżyła się doń jakaś staruszka i rzekła: „Synu, bądź dobrej otuchy i chodź ze mną“.
Kandyd nie nabrał wprawdzie otuchy, ale udał się za staruszką do lepianki: dała mu słoik tłustości aby się natarł, zostawiła jeść i pić; wskazała łóżko skromne ale dość czyste; obok łóżka znalazła się odzież.
„Jedz, pij, śpij, rzekła, i niechaj Najświętsza Panna z Atochii, Jego Dostojność św. Antoni z Padwy, i Jego Dostojność św. Jakób z Kompostelli mają cię w swej opiece! wrócę jutro“. Kandyd, wciąż silnie zdziwiony wszystkiem co widział i co wycierpiał, a jeszcze więcej miłosierdziem staruszki, chciał ucałować jej rękę. „Nie moją to rękę trzeba ci całować, rzekła stara; wrócę jutro. Nasmaruj się, jedz i śpij“.
Mimo tylu nieszczęść, Kandyd zjadł i usnął. Nazajutrz, stara przynosi mu śniadanie, ogląda grzbiet, naciera inną jeszcze maścią; przynosi następnie obiad;