zaopiekowano się mną, i, po upływie trzech tygodni rany zgoiły się bez śladu. Wiesz, drogi Kandydzie, że był ze mnie bardzo ładny chłopiec; wyrosłem na jeszcze ładniejszego; jakoż, wielebny ojciec Krust, superyor klasztoru, zapłonął do mnie najtkliwszą przyjaźnią: oblekł mnie w sukienkę nowicyusza, zaś, w jakiś czas potem, wysłano mnie do Rzymu. Ojciec generał potrzebował zastępu młodych niemieckich jezuitów. Zwierzchnicy Paragwaju, unikają, o ile mogą, przyjmowania nowicjuszów hiszpańskich; radziej widzą cudzoziemców, nad którymi bardziej czują się panami. Wielebny ojciec jenerał uznał mnie zdatnym do pracy w tej winnicy. Puściliśmy się w drogę: jeden Polak, jeden Tyrolczyk i ja. Wkrótce po przybyciu, uczczono mnie rangą dyakona i porucznika: dziś jestem pułkownikiem i kapłanem. Gotujemy się dzielnie przyjąć wojska hiszpańskiego króla: ręczę ci że czeka je ekskomunika i lanie. Opatrzność zsyła cię tu ku naszej pomocy. Ale czy, w istocie, prawdą jest, że ukochana siostra Kunegunda znajduje się w pobliżu, u gubernatora?“ Kandyd upewnił przysięgą, że jest to najprawdziwsza prawda. Łzy zaczęły im ciec z oczu na nowo.
Baron nie mógł się dosyć naściskać Kandyda; nazywał go bratem, zbawcą. „Ach, rzekł, być może, drogi Kandydzie, uda się nam razem wkroczyć jako zwycięzcom do miasta i odbić Kunegundę. — To jest mem najgorętszem pragnieniem, rzekł Kandyd; miałem ją bowiem zaślubić i żywię jeszcze tę nadzieję. — Ty, zuchwalcze? wykrzyknął baron, ty
Strona:Wolter - Powiastki filozoficzne 01.djvu/69
Ta strona została uwierzytelniona.