194
Boleliśmy, wraz z człowiekiem o czterdziestu talarach, nad naturą ludzką. Miałem w kieszeni przemówienie generalnego adwokata w Delfinacie[1], tyczące częściowo tych doniosłych przedmiotów i odczytałem mu zeń następujące ustępy.
„Zaiste, byli to ludzie naprawdę wielcy, ci którzy odważyli się pierwsi objąć rząd nad swymi bliźnimi, i wziąć na barki brzemię powszechnego szczęścia; którzy, w imię dobra jakie chcieli świadczyć ludziom, wystawiali się na ich niewdzięczność, i, dla spokoju ludu, wyrzekli się własnego spokoju; stanęli niejako między ludźmi a Opatrznością, aby im sztuką stworzyć szczęście, które zdawało się im wzbronione.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
„Któryż urzędnik, nieco bardziej po ludzku biorący swoje obowiązki, byłby zdolny bronić tych pojęć? W zaciszu swego gabinetu, czyż zdoła, nie zadrżawszy od grozy i litości, rzucić okiem na te papiery, nieszczęsne pomniki zbrodni lub niewinności? Czy nie wyda mu się, że słyszy jęki wychodzące z tych złowrogich pism, i naglące go aby rozstrzygnął o losie obywatela, męża, ojca, całej rodziny? Jakiż bezlitosny sędzia (jeśli ma na barkach bodaj jeden kryminalny proces) potrafi z zimną krwią przejść pod bramą więzienia? Więc to ja, pomyśli, trzymam w tem ohydnem zamknięciu mego bliźniego, może równego mi, mego współobywatela, człowieka wreszcie! to ja go wiążę codzień, zamykam za nim te ohydne bramy! może rozpacz chwyciła się jego duszy; krzyczy ku niebu moje imię wśród prze-
- ↑ Servan, Rozprawa o wymiarze ustawodawstwa karnego.