ków powiada, że książki to rzecz nic nie warta. Ależ, panowie, wiecież wy, że wami władają tylko książki? czy wiecie, że kodeks cywilny, regulamin wojskowy i Ewangelia, to książki od których zawiśli jesteście w każdej chwili? Czytajcie, oświecajcie się; jedynie czytaniem krzepi się duszę; rozmowa rozdrabnia ją, gra zacieśnia.
— Nie mam do zbytku pieniędzy, odparł człowiek o czterdziestu talarach; ale jeżeli kiedy się dorobię, będę stałym gościem księgarni Marka Michała Reya“[1].
Człowiek o czterdziestu talarach mieszkał w małem miasteczku, gdzie nigdy, od stu pięćdziesięciu lat, nie stało załogą wojsko. W tym zapadłym kącie obyczaje były czyste jak powietrze które go otacza. Nie wiedziano, iż gdzieindziej miłość może być zakażona niszczącą trucizną, że pokolenia całe ulegają zarazie już w zarodku, i że natura, nawspak samej sobie, może uczynić tkliwość okropną a rozkosz straszliwą; oddawano się miłości z niewinną beztroską. Przybyło wojsko i wszystko się zmieniło.
Dwaj porucznicy, kapelan pułkowy, jeden sierżant i jeden rekrut, przybyły prosto z seminaryum, wystarczyli aby zatruć dwanaście wsi w niespełna kwartał. Dwie krewniaczki człowieka o czterdziestu talarach okryły się ropiejącymi wrzodami; piękne włosy wypadły; głos ochrypł; oczy stężały i zgasły; wyblakłe i obrzękłe powieki nie domykały się.