Słowem, rozmowa z p. Andrzejem działa na mnie bardzo krzepiąco; im lepiej go poznaję, tem bardziej go lubię.
Wieczerzaliśmy wczoraj z pewnym doktorem Sorbony, z głośnym żydem panem Pinto[1], z kapelanem protestanckim ambasadora Batawii, z sekretarzem księcia Galicyna[2] (obrządku greckiego), z kapitanem szwajcarskim kalwinem i z trzema światłemi i uroczemi damami.
Wieczerza ciągnęła się długo, mimo to nie dysputowano o religii, jakgdyby żadnego z biesiadników nic nie obchodziła: tak bardzo, trzeba przyznać, ucywilizowaliśmy się, tak bardzo każdy się lęka sprawić przy wieczerzy przykrość swoim braciom! Nie tak poczyna sobie regent Cogé, i ex-jezuita Nonotte, i ex-jezuita Patouillet, i ex-jezuita Rotalier, i inne tego rodzaju dwunogi. Te chłystki zmieszczą więcej głupstw w broszurze o dwu stronicach niż elita Paryża może powiedzieć miłych i pouczających rzeczy podczas wieczerzy trwającej cztery godziny; a co znamienne, to iż nie śmieliby nikomu powiedzieć w oczy tego co mieli bezwstyd drukować.
Rozmowa kręciła się zrazu koło żarciku z Listów perskich[3], gdzie autor powiada, zgodnie ze zdaniem wielu uczonych, iż świat nietylko pogarsza się ale i wyludnia z każdym dniem; tak iż, jeżeli przysłowie francuskie[4]: Im więcej szaleńców, tem więcej śmie-