przygodzie jakaby mi się mogła trafić w okolicy ujścia pęcherza.
Zacząłem tedy studyować przyrodę pod jego kierunkiem, aby się pocieszyć po stracie probostwa i kochanki.
Po wielu spostrzeżeniach przyrodniczych, dokonanych przy pomocy moich pięciu zmysłów, lunet, mikroskopów, rzekłem, pewnego dnia, do p. Sidrac: „To są czyste kpiny; niema żadnej natury, wszystko jest sztuka. Cudowną jest sztuka, z jaką planety tańczą regularnie koło słońca, gdy słońce kręci się samo dokoła siebie. Musiał to być ktoś równie uczony jak królewska akademia w Londynie, ten kto urządził rzeczy w ten sposób, iż kwadrat obrotu każdej planety jest zawsze proporcyonalny do pierwiastka z sześcianu ich odległości od środka; i trzeba być czarownikem aby to zgadnąć.
„Przypływ i odpływ Tamizy wydaje mi się wynikiem sztuki nie mniej głębokiej i nie mniej trudnej do poznania.
„Zwierzęta, rośliny, minerały, wszystko wydaje mi się urządzone wedle miary, wagi, liczby, ruchu, wszystko jest sprężyną, dźwignią, blokiem, machiną hydrauliczną, laboratoryum chemicznem, od trawki do dębu, od pchły do człowieka, od ziarnka piasku aż do chmur.
„Niema wątpliwości: wszystko jest sztuką, a natura jest prostą chimerą. — Masz pan słuszność,