my: jest w tem nieskończona rozmaitość. Fabrykacya czujących i działających istot zachwyca mnie. Roślinność też ma swoje uroki. Zawsze zdumiewam się, że ziarno zboża rzucone w ziemię wydaje wiele nowych ziarn.
— Aha, rzekłem (byłem wówczas jeszcze głupi): niby że zboże musi umrzeć aby się urodzić, jak uczy o tem Szkoła[1].
P. Sidrac sprostował z uśmiechem i bardzo oględnie moje pojęcia. „To było dobrze za czasów Szkoły, rzekł; ale najskromniejszy rolnik wie dzisiaj że to głupstwo. — Ach, panie Sidrac, przepraszam pana; ale ja byłem teologiem, a nie można się tak odrazu wyzbyć swoich przyzwyczajeń.
W jakiś czas po tych rozmowach biednego księżyny Gudmana z wybornym anatomem Sidrakiem, chirurg ów spotkał go w parku Saint-James, zamyślonego, zadumanego, z miną bardziej zakłopotaną niż mina matematyka kiedy mu się trafi omyłka w rachunku. „Co panu? spytał Sidrac; pęcherz czy kiszka stolcowa? — Nie, rzekł Gudman; pęcherz, ale żółciowy. Właśnie przejeżdżał w wygodnej karocy biskup Glocester[2], zarozumiały pedant i gaduła; on jechał, ja szedłem piechotą, i to mnie podrażniło.