W kilka dni potem, Gordon spytał: Cóż tedy sądzisz o duszy, o sposobie w jaki poczynamy myśli, o naszej woli, o łasce, o wolnej woli? — Nic, odparł Prostaczek; a gdybym wogóle coś myślał, to chyba że jesteśmy w mocy Wiekuistej Istoty, jak gwiazdy i żywioły; że ona robi w nas wszystko, że jesteśmy kółeczkami olbrzymiej machiny, której ona jest duszą; że Istota ta działa zapomocą powszechnych praw a nie zapomocą poszczególnych zamiarów. To jedno wydaje mi się zrozumiałe; cała reszta jest dla mnie otchłanią mroków.
— Ależ, synu, to znaczyłoby czynić Boga twórcą grzechu. — Ależ, ojcze, wasza skuteczna łaska czyniłaby również Boga twórcą grzechu; nie ulega bowiem wątpliwości, iż wszyscy, którym odmówiłby tej łaski, popadliby w grzech; a czy ten kto nas wydaje złemu, nie jest jego sprawcą?“
Ta naiwność Prostaczka wprawiała poczciwego Gordona w wielki kłopot; czuł iż daremnie sili się wydobyć z tego trzęsawiska; piętrzył tyle słów, mających pozory jakiegoś sensu a w istocie nie mających żadnego (w rodzaju fizycznego oddziaływania Boga na stworzenia), że Prostaczka aż brała litość. Zagadnienie to dotykało najoczywiściej początków dobrego i złego; zaczem trzeba było dobremu Gordonowi przejść kolejno puszkę Pandory[1], jajko Orosmady przekłute przez Arymana, nieprzyjaźń między Tyfonem[2] a Ozyrisem, a w końcu grzech pierworodny; i tak kręcili się obaj w tej głębokiej nocy, nie mogąc się nigdy spotkać. Ale, ostatecznie, ten ro-