warłem wſzyſtkie ſiły, abym ſię ratował; a oſłabiony gdy ſię iuż puſzczałem w głąb wody, aby mię zalała; ſzczęściem oſobliwſzym doſtałem dna nogami i obaczyłem Kolegę mego, ktòry ſię ieſzcze paſował z wodą, nie wiedząc iaka była głębokość mieyſca. Słoność i nieſmak, który uczułem w uſtach, dały mi poznać, że woda była morſka. Oglądaiąc ſię na wſzyſtkie ſtrony, i nigdzie dla ſiebie nie widząc ratunku, żałować począłem, żem zaraz nie utonął, bo moment życia, który mi zoſtawał, był dla mnie tym nieznośnieyſzy, im bardziey ſtawiał mi przed oczy śmierć, która z letka przychodzić miała. I gdyby Kolega nie dodawał mi był ſerca, czyniąc nadzieię, że naſ zachowa Opatrzność, odważyłbym ſię był podobno dobrowolnie ſzukać dla ſiebie śmierci.
W godzinę po upadku naſzym znacznie odſtąpiło morze; z kąd oba wnieśliśmy ſobie, iż ku Pół-nocy muſi być kray iakiś bliſki, który opuſzczaiąc morze, wracało nazad
Strona:Woyciech Zdarzyński życie i przypadki swoie opisuiący.djvu/84
Ta strona została przepisana.