Chciano wznosić na nich gmachy ogromne —
Wszystkie u podwalin samych runęły“...
I od płaczu zanosiłem się prawie,
Co się nigdy już nie zdarza na jawie.
Dusza biedna poety, potraciwszy kolejno wiele pięknych, dobrych i dzielnych dzieci-natchnień, „dziś po grobach błąka sią bez nadziei, przeklinając życie swe nieśmiertelne“.
Nie miejmy za złe autorowi, że żadne wspomnienie nie wycisnęło łez z jego oczu prócz wspomnienia o zmarnowanym talencie; nie miejmy mu za złe, że dla świata obecnego, dla nieszczęść i walk, miał tylko słowa urągania, bo nieszczęśliwi są niesprawiedliwi, bo w rozżaleniu głębokiem zawsze nam naprzód w myśli staje własna nasza osobistość, bo cudze bóle i cierpienia rozumieć możemy, a swoje — czujemy.
Ale też ze swej strony, jako członkowie świata obecnego, mamy prawo wymagać pewnej miarki wyrozumiałości, która może bardzo blizko graniczy ze sprawiedliwością; mamy prawo wymagać, ażeby poeta nie zasklepiał się w kółku własnych tylko czysto-indywidualnych poglądów przesiąkniętych uczuciowością i fantazyą, ale starał się spojrzeć wszechstronniej na to, co się dzieje, a możeby nie widział samych jedynie plam czarnych, możeby biczem satyry nie smagał niewinnych razem z winnymi. Jak sam poeta do-