wyrazu wydobywającego się wprost z serca, nie ma ani jednego zwrotu, któryby naprawdę porwał i zachwycił. Ale jest za to wielka kunsztowność słowa i wiersza. Oto np. kulminacyjny punkt całego poematu: ostateczne starcie się potęgi perskiej o piersi trzystu nieustraszonych:
Cóż męże Grecyi? — Oni coraz wzniośléj
Na kupach wrogów pod nieba wyrośli.
Coraz ich mniej jest i niby ubywa,
A jednak w tęgiej razów trzaskawicy,
Wzmaga się odpór, wzbiera moc straszliwa.
Co padnie który, zaraz go nakrywa
Mogiła z wrogów, jak dojrzała niwa,
Gdy ją kupami zżęty snop zaściele.
I zda się, z jednej ubytkiem prawicy,
Wzmagać się w innej moc za prawic wiele.
Coraz ich niby mniej, lecz pozostali
Biją i za tych, co już popadali,
I wraz za siebie. A jako w pożodze,
W której się płomień z wichrem zmówi srodze,
Kiedy ostatnia krokiew z trzaskiem padnie,
Już tylko, niby wbity kędyś na dnie,
Po mdłych płomykach, na zgliszczach pożaru,
Dym się zakurzy rozwłócząc szeroko, —
Tak padł ostatni w równi z wierzchem jaru,
Na stosie trupów, dymiącym posoką.
Rozumiem niechęć poety do tonu patetycznego, nadużytego przez poprzedników; co więcej, przypuszczam, że Felicyan chcąc odtworzyć bohaterstwo Spartan, słynących ze zwięzłości