mowy, nie chciał niejako pamięci ich ubliżać, zbyt obfitemi słowy szafując; ale nawet i z tego punktu widzenia, moźnaby przecież wymagać większej dobitności, większej plastyki. Dobre to jest wyrażenie, iż Persowie, znosząc tamę utworzoną przez piersi spartańskie, sami własnemi piersiami wypełnili wąwóz aż po sam wierzch; ale obraz bitwy mógł być niewątpliwie gorętszy, a zakończenie mniej suche od tych słów prozaicznych:
Niema co więcej rzec. W tem jednem słowie
Wszystka się chwała greckiej krwi wypowie.
Jeszcze większą suchością i to jakby umyślną odznacza się poemat Pod Kannami (1869) późniejszy o lat przeszło dziesięć od Termopil. Nie tylko nie wstają tu przed wyobraźnią naszą potężne postacie wodzów, nie tylko nie dochodzi nas zgiełk bitwy; ale nie odczuwamy nawet wrażenia, iż opowiada nam poeta o jednym z najdonioślejszych wypadków w dziejach Rzymu starożytnego. Jakaś kronikarska oschłość, jakaś oziębłość w przedstawieniu starć najgwałtowniejszych, jakaś niewybredność nawet w doborze wyrazów (kłapać zębami i t. p.) towarzyszy poecie od początku do końca tego utworu, nie mającego chyba ani jednego ustępu, któryby żywiej do duszy przemówił. Chciał poeta dla odmalowania grozy wojennej użyć „żelaznej mowy“, której