Ilekroć usta jego brzask potrąca,
W chwili, gdy w liściach wiatr spoczywa jeszcze,
Wnętrze mu dźwięczne przejmowały dreszcze,
I brzmiał rozgłośnie chwałą wschodu słońca.
Skądże on wryty młodzian granitowy
Gdy mu namaści usta światłość błoga,
Drżał w sobie cały i dostawał mowy?
Bowiem był synem słonecznego boga,
Więc mimo głazu ziębiące okowy,
Święta mu w sercu płynęła pożoga.
Z przeglądu poezyj na tle historycznem lub tradycyjnem osnutych wyciągnąć można ten wniosek, że większe kompozycye nie udawały się Felicyanowi i że celował on tylko w drobnych, refleksyą nabrzmiałych.
Bezpośredniości wrażeń nie znajdujemy i w obrazach natury, jakie Felicyan nakreślił w swoich Odgłosach z gór (Warszawa, 1871). Wszystkie poezye, tu zawarte, (a jest ich 28 prócz dedykacyi Lenartowiczowi i zakończenia), powleczone są barwą smętku melancholijnego, będącego wyrazem przebolałych zawodów, spopielałych namiętności, uczuć wygasłych. Ale to nie stanowi jeszcze ich charakterystyki, jak tło nie mówi jeszcze nic o samym obrazie. Jakie stanowisko zajął poeta względem wspaniałych widoków Tatr, które się przed oczyma jego roztaczały? Jakie myśli budziły się w jego duszy, gdy oko biegło