Patrzy na piękność twoją, pani!... Z liścia tego
Tulipanu-by można wyobrazić czoło
Białe, pogodne sobie, skryte pod kędziory
Niby tych oto włosków, co brzęczą wokoło
Naprzykład... tego kwiatka! — imię Belcolory
Marszczy je lub rozjaśnia! Z układu tych rąbków
Koralowych... tak! — usta namiętne, lubieżne,
Świeże, któremi... Z centków tych — dwa rzędy ząbków,
Ząbków ślicznych, foremnych, białych!... A te śnieżne
Kwiatki niechajby były już wyobrażeniem
Czegoby tu? — czystości jego!... W tym znów kwiecie
Możnaby widzieć smutek! — smutku tego tchnieniem
Żyć! — nieprawdaż?
Jak na charakterystykę zazdrości za dużo tu zastanowienia, za dużo retorycznego dobierania porównań, a nawet namyślania się świadomego nad doborem wyrazów.
I w Miłości występuje Belcolora, lecz inna, córka bogatego mieszczanina, którą kocha rozbójnik Carlo. Scena uwydatnia tę chwilę, kiedy Carlo przychodzi po raz ostatni ujrzeć twarz kochanki przed godziną dwunastą, o której ma zamordować jej ojca. Kochanka pyta się, dlaczego taki smutny, milczący. Carlo zamiast odpowiedzi, pyta o godzinę; Belcolora żali się na obojętność, na co on wybucha jakimś tłumionym wyrzutem:
Te chwile — — o, nie pytaj o nie, moja droga,
Nie pytaj! Carlo do nich nigdy się nie przyzna;
Myśl o nich już mu śmiercią — one mu od Boga
Są skaraniem — wspomnienie o nich — to trucizna!