jak pijany zupełnie. I płakać zaczynam. A gospodarz mówi: „wyjdź na dwór, to się ochłodzisz“. I kazał mi się ubrać, ja się ubrałem, gospodarz mówi: „pani ci da kawy, napijesz się, i popędzisz na łąkę krowy“. No i ja usiadłem koło kuchenki — i jeszcze gorzej, jak się napiłem kawy. A w sieni była posadzka kamienna, taka z cegieł. I ja mówię: — może się ochłodzę — i chłapnąłem na posadzkę. A gospodyni mówi: „no, wstawaj“. A ja wstać nie mogę, bo takie kamienie chłodne, przytuliłem się do kamieni głową i leżę. — Ale gospodyni kazała wstać. Ona mi podała palto, ja się ubrałem, wziąłem krowy z łańcucha spuściłem i wygnałem ich. A gospodarz mówi: „dokąd będziesz mógł, to paś, jak nie będziesz mógł, to przygnaj“. Jak ja zagnałem na łąkę i puściłem ich tak, sam usiadłem na trawie blizko żyta i myślę: pewno nie usnę i zacząłem powoli drzemać, oczy mi się kleją i nazad otwierają. Ale nareszcie odrazu kiwnąłem głową i usnąłem. — Obudzam się potym, patrzę — krowy są. I znowu usnąłem. Budzę się — krowy są. Dwie się położyły, a dwie stoją. To ja sobie myślę: one pewno i te dwie się położą, to ja się jeszcze wyśpię. I usnąłem. Śpię. Śni mi się, że jestem w domu, że śpię na łóżku, że się ze snu obudziłem i rozmawiam z mamą. Ale tak sobie przypominam, że ja krowy pasłem. Obudzam się — oglądam: leżę pod żytem, na łące, krów niema. Idę na górkę — patrzeć, gdzie one. A one już daleko w życie. Ja dawaj za niemi. I zacząłem rozmaicie przeklinać, już nie wiem, jak mogłem. Jak gospodarz wyzdrowiał i zobaczył żyto, to pyta: „co to się z tym żytem robi?“ A ja mówię nasamprzód: — nie wiem. A on mówi: „pewno twoje krowy latały?“ A ja mówię: — nie, co miały latać. I nie powiedziałem mu. Ale na drugi dzień znowu wygnałem i znowu usnąłem. Ale jak się zbudziłem, to już krów nigdzie znaleść nie mogłem, ani w życie, ani na łące. Lecę do domu, do obory wprost. A one przywiązane
Strona:Wspomnienia z maleńkości.djvu/11
Ta strona została uwierzytelniona.