Strona:Wspomnienia z maleńkości.djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.

do domu“. A gospodyni mówi: „jak chcesz, to ciebie możemy wysłać“. I pojechać miałem z jedną nauczycielką, ale kupili mi takie buty, co tu jeszcze w nich przyjechałem, to jak założyłem — a wyszedłem, to się obalałem, bo zawsze w łupkach i boso i boso, i w zimę i w lato, a w butach, to jakbym w powietrzu latał, jakbym fruwał. A gospodarz mówi: „Idź do tej nauczycielki“. Ja poszłem, a ta nauczycielka mówi: „przyjdź jutro“. To ja znowu poszłem do domu, a ona znów mówi, że nie pojedzie, że furmanki niema, „a rzeczy mam dużo, sama nie poradzę, dosyć kawał drogi. No i ty na drugi dzień nie przychodź, idź do Mławy i tam na rogu czekaj u żydówki, to ja będę jechać, to ciebie wezmę“. A do Mławy było 2 mile. Ja czekam jeszcze i czekam — już słońce zachodzi — a jej niema. Przyjeżdża fura — i tam człowiek mówi: „pani nie pojedzie dziś, idź do domu“. Ja drogi bardzo nie znałem, bo tam same lasy. Przyszłem do domu, a gospodyni mówi: „jedzie jeden pan znajomy, to cię zabierze do Warszawy“. No to dobrze. Rano wyjechałem z tym panem, dali mi kawałek chleba, jak ten kajet — plasterek i kawałek mięsa usmażyli i z tym to idź w drogę. Schowałem sobie do tego palta, co w nim przyjechałem, popiaszczyło się to wszystko, nawet jeść mi się nie chciało. Ten pan w Mławie miał swoich znajomych bogatych, zabrał ze sobą, ten pan dał obiad, zjadłem i o 6-ej wyjechać mieliśmy. I ten pan kupił bilet dla siebie i dla mnie i pojechaliśmy do Warszawy. I ten pociąg co miał przyjechać na 11-tą w nocy, to przyjechał na drugą. Tramwaje nie jeździły, to nie pojechałem do domu, tylko na stacji zostaliśmy. Zostali do rana — i tak już tramwaje zaczęły jeździć, to wsiadłem i pojechałem do domu. Jak pojechałem, to nikogo nie zastałem. — Ale pani jedna miała klucz, wziąłem klucz, otworzyłem mieszkanie i wziąłem sobie kawałek chleba, zjadłem