Jak nas tata zaprowadził tam na Smolną, to tam czekaliśmy z godzinę, tam stali ludzie z dziećmi za ogonkiem. I tam było napisane ogłoszenie: „zapis dzieci na wieś do chłopa“. Ale nie było napisane: „paść krowy“ — bo by nikt nie zaprowadził. Bo myślałby każdy: jak ja będę umierać z głodu, to i ty przy mnie, już wszyscy razem, a do pastwiska by nie dał. Ale że nabujali, to co? Powiedzieli, że na letniaki, że będą sobie latać, a tu tymczasem nie tak. I zapisaliśmy się tam, przebyliśmy tamój na Smolnej — tydzień, przebyliśmy w brudzie, bielizny nam nie zmieniali. W jadalni puszczali koła, to podłoga była zupełnie, jak bruk. Ściany poobdrapywane, a śniadanie to składało się z gotowanej wody i kawałeczka chleba, to jeden drugiemu te kawałeczki chleba sprzedawał. A wody — ile kto chciał. Sama przegotowana, nic w niej nie było. A na obiad to znowu zrobaczywniały groch i kapusta zczarniała, to wszyscy jedli, tylko krzyczeli: dużo, dużo. Tam był taki stary dziad, to go nazywali „starym dziadem“, on ciągle tylko chodził z fajką i ze swoją laską, jak który co złego zrobił, to lu-u go zaraz przez plecy lachą, taką miał grubą, sękatą laskę. A przy obiedzie, jak wszyscy jedli, to przechadzał się, podchodził i próbo-
Strona:Wspomnienia z maleńkości.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.
Opowiada Janek.