Strona:Wully pies owczarski.pdf/8

Ta strona została uwierzytelniona.

Miasto, do którego zmierzała podróż, leżało na północy, na drugim brzegu zatoki. Sprowadzone z gór owce w zupełnym porządku wsadzono na prom i przewieziono na drugi brzeg. Zbliżano się do miasta. Wielkie kominy fabryczne buchały dymem, co świadczyło o rozpoczętej pracy. Kłęby dymu unosiły się jak ciężkie ołowiane chmury. Owce, myśląc, że to jest zapowiedź burzy, jak to zwykle bywało w górach, przerażone zaczęły uciekać, rozbiegszy się w 376 kierunkach po ulicach miasta.
To było za wiele na słaby umysł starego pastucha. Patrzał więc bezradnie na rozbiegające się owce, aż wreszcie olśniony jakimś pomysłem: zawołał «Wully, sprowadź je!». Po tym wysiłku siadł wyczerpany na kamieniu przydrożnym i, bez wzruszenia wyczekując na skutek zabiegów Wullego, palił krótką fajeczkę.
Głos Robina był dla psa głosem Boga. Zaczął więc biegać w 376 kierunkach i po długich usiłowaniach zdołał wreszcie sprowadzić wszystkie owce na stanowisko, podczas gdy Robin siedział, obojętnie spoglądając od czasu do czasu na sprowadzane z manowców stado.
Wkońcu Wully, nie Robin, dał znak, że wszystkie już są na miejscu. Stary pastuch zaczął liczyć: 1, 10, 372, 373, 374, 375.