Strona:Wybór nowel (Wazow) 049.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Niagul — było to imię szynkarza — zasępił się.
— Złego niema, a dobre niech Bóg da! Jowko! słyszysz, czegoś chce od ciebie ten przyjaciel!
Mieszkaniec Jucz-Bunaru zrozumiał z tak chłodnego przyjęcia, że jest zbyteczny, więc się cofnął.
— I Sopotowi wieczny odpoczynek — rozpoczął Niagul. — A teraz dokąd? Wszyscy uciekają przed Sulejmanem: jedni chronią się do Sewljewa, drudzy do Drenowa, a inni do Tyrnowy. My z żoną do Eleny. Tłumy uciekających, natłok wojska. Brak chleba. Pogorzelcy umierają setkami na tyfus. Lecz chwała Bogu, tam przynajmniej byliśmy zabezpieczeni od Turków. Rozpoczęliśmy nowy zawód, smarząc reczuszki (kremple, dołki) na ulicy. Ludzie — wiele jedzą. W krótkim czasie zebraliśmy trochę grosza. Minęło dwa, czy trzy miesiące — nie pamiętam — pewnej nocy powstała wrzawa, gwałt! — Co to jest? — Tureckie wojska napadły! Światopełk Mirski odmaszerował! i z deszczu pod rynnę... Wstawaj, żono! Znowu uciekaj — znowuś goły!
Turcy opuścili wkrótce Elenę, ale myśmy już tam nie wrócili. Odżył strach w sercu naszem. Nie będę ci opowiadał, gdzieśmy się tułali i kryli przez rok cały. To zbyt smutne. Wszyscy się radowali, Bulgarya odzyskała wolność, tylko my, znękani, staliśmy się nędzarzami w naszem sieroctwie i opuszczeniu. Nareszcie namyśliliśmy się z żoną powrócić do naszej Tracyi, tam przecie nie byliśmy obcy. Ale dokąd? do Klisury? — Nie chcę jej widzieć...
Żona moja jednakże życzy sobie tego... Dalej więc udajemy się do Klisury. Widok był straszny, bracie mój, domy spalone, podwórza zarosłe, przekleństwo Boże!... Wszystko, jak cmentarz...
...Rzekłem więc: Jowko! tu nie dla nas miejsce! — Sprzedałem ruiny, za co się dało, i wynieśliśmy się do Plowdiwu (Filipopol.) W Plowdiwie — istniała wtedy Rumelia — dzięki przyjaciołom, dostałem drobne zajęcie...