OPOWIADANIE.
Jaka mgła, jaki gęsty tuman padł owej jesieni w Wietren[1]. Wilgotno, mokro, drobny deszcz pryska, niebo zamieniło się w parę, przyciskając nizkie chatki sioła. W ulicy, pełnej błota, rozlega się szum i łoskot. Powozy, zaprzągnięte rączemi końmi, wozy zaprzężone wołami, naładowane wojskowemi potrzebami, woźnice, bydło — zawalają ulicę między dwoma zajazdami. Przez ten chaos przebija się nowozaciężne wojsko: jedni ubrani w płaszcze żołnierskie, drudzy w kożuchach z włosem na wierzch, po większej części okryci staremi derkami na kształt guni, w kierpcach przymocowanych sznurkami, przepasani na krzyż rzędami ładunków, na ramieniu ubrana w gałązki bukszpanu broń, na której wisiały wypchane torby... Zimno, błoto do kolan, chlapawica, a oni wciąż śpiewają i śpiewają... Wesołe „Pieczyngi”!
W bramie karczmy gromadka oficerów, podróżni i zaciekawieni wieśniacy, gapią się na przemoczonych zuchów.
- ↑ Miejscowość w południowej Bulgaryi, czyli dawnej Tracyi. (Przyp. tłum.)